Przedstawiamy reportaż Doroty Sokołowskiej pt. “Mój dom, przeszłość – Piotr Domalewski”, który wpisuje się w nastrój przedświątecznej zadumy i nostalgicznych wspomnień. Autorka wyraziła zgodę, aby udostępnić jej tekst nagrodzony stypendium Marszałka Województwa Podlaskiego Artura Kosickiego.
To nie jest duże miasto. Można je przespacerować w kilkadziesiąt minut, choć gdyby chciało się zanurzyć w jakieś zakątki schowane przed wzrokiem- pewnie można byłoby chodzić cały dzień. Na przykład Wzgórze Królowej Bony nad rzeką, która układa się w tym miejscu w literkę ‘S”. Albo stary cmentarz z inskrypcjami ledwo widocznymi na grobach sprzed dwóch stuleci. Kamienica naprzeciwko liceum, z historią zanurzoną w poezji Leśmiana. Strome urwisko za kościołem, schodki Napoleona i katedra, której cudem nie wysadzili Niemcy wycofujący się pod koniec wojny.
Chadzam tymi drogami, potrafię rozpoznawać szczegóły topografii, zapachy i położenie słońca w każdym miejscu. Jestem jak tajemniczy szeryf, który sprawdza, gdzie zarosły trawy, zbudowali blok, zasadzili drzewa. Wącham powietrze nadnarwiańskie, dziwię, że stare wzgórze Królowej Bony zarasta.
Łomża jest jak pulsująca materia, która poddaje się rękom. Oni ją zmieniają. Ja ją piszę. On ją zatrzymuje w kadrze.
Piotr. Mogliśmy mijać się w wielkiej sypialni Osiedla Południe, ocierać w szkołach, spotykać na rajdach i zbiórkach. Oboje jesteśmy z nauczycielskich domów, więc jest bardzo prawdopodobne, że nasi rodzice podawali sobie ręce na powitanie. Widzę, jak wiele nas łączy. Mama. Przestrzeń. Wyobraźnia. I Łomża.
Dla filmowca ważny jest kadr, a miasto jest malownicze, niezatłoczone. Można w każdej chwili odbić z głównej trasy i zanurzyć się w blaszaku, sklepie, które od czterdziestu lat pachnie tak samo. Pomiędzy blokami na Prusa znaleźć mały placyk z ławeczką, albo iść za szpitalem poprzez puste pola, w dole, po drugiej stronie drogi widzieć niesamowicie kolorowe, jak z obrazów Tarasewicza paski.
„Mama powiedziała, że powinno się mówić to, na czym się zna -więc ja mniej więcej znam się na filmie– mówi Piotr- to jest oczywiste, że do powstania obrazu jest niezbędna wyobraźnia. Moja kształtowała się tutaj. Przechadzałem się polami i ulicami naszego miasta i uczyłem się trudnej sztuki malowania kadru. Niezwykła była właśnie wolność, to, mimo bloków, nieograniczenie terytorialne. Miasto przechodzi w swobodnie piękny krajobraz lasów i łąk. Wyobraźnia może kształtować się bez ograniczeń, bez barier.
Okoliczne miejscowości to znane terytorium, są blisko, za rogiem. Świat nie stanowi tajemniczego i groźnego miejsca. Wszystko jest nazywane, dostępne i możliwe. Wiosenna Narew w Piątnicy, nad którą paliło się pierwsze papierosy i Lasek Jednaczewski na młodzieńczą miłość. Zakręty miasta pozwalały się schować przed ciekawskimi oczami sąsiadów, a przyjazne dzielnice swobodnie krążyć pośród mniej znanych ludzi. Bo przecież Łomża jest mała, kompaktowa, czasem zabawna, jak frywolna dziewczyna, która kusi.
W takich warunkach można marzyć swobodnie, można wymyślać historie, które potem przeradzają się w filmy. Tak było w moim przypadku. Drugą ważną rzeczą do stworzenia filmu jest oczywiście pomysł. Ja swoje czerpałem głównie z życia iz tego, co zobaczyłem. Chociaż najpierw musiałem nauczyć się patrzeć, żeby zobaczyć.
Mapa Łomży jest pozaznaczana sentymentalnie. Każdy młody odkrywa miasto inaczej, najpierw zalicza miejsca obskurne na znak protestu, że nie tylko pięćsetletnia katedra i o sto lat młodsze liceum mają sens.
Łomża ma tysiąc lat, to stąd święty Brunon wypływał z nieodległego miejsca by chrystianizować północny wschód.
Pamiętam, jak sprawa trzech rzekomych kościołów w Łomży elektryzowała naukową Warszawę. Był taki, który chciał obrócić polską naukę o historii Polski wniwecz, zapalony archeolog-entuzjasta. Antoni Smoliński dokopał się do czegoś, co przypominało rotundę, okrąg o średnicy jedenastu metrów z mniejszym trzypiętrowym pierścieniem. Pierwszy kościół z czasów świętego Brunona. To dopełniało legendy podawanej przez pokolenia, że stały tu kiedyś trzy kościoły. Najmłodsza świątynia- rozebrana była w XVIII wieku, wcześniejsza stała tu w XIV wieku. No i ta ostatnia, której nikt z warszawskich naukowców uznać nie chciał, choć fakty mówią wszystko. Znalezione fragmenty rotundy na pewno stworzył człowiek- tak twierdził archeolog. Ale cala historia państwa polskiego musiałaby być pisana na nowo, myślę, lepiej było uznać, że warszawski przybysz owładnięty jest współczesną potrzebą szybkiego i spektakularnego sukcesu, niż grzebać dalej w ziemi.
Czy Piotr lubił przyjeżdżać na to wzgórze? Obserwować Narew, po której hałaśliwie, w gondolach przesuwają się ludzie? Patrzeć, jak odmienia go spokój tej rozlanej w fikuśny kształt rzeki.
Czasem aż żal, że nie da się wszystkiego zobaczyć przez lornetkę, mówi, puszczając do mnie oko. Sacrum i profanum miesza się na tym wzgórzu coraz bardziej zamieszkałym, bo miejsce tu malownicze, atrakcyjne. Tylko patrzeć kiedy zostanie malutki skrawek z zaznaczoną przeszłością. Tylko, czy ktoś w nią wtedy uwierzy?
Moja przeszłość ma znane twarze– śmieje się Piotr. Nauczyłem się widzieć ludzi zmagających się z trudami życia codziennego, ale robiących to ze spokojem, cierpliwością i godnością, którą niezwykle cenię. Widziałem to wszystko przez pryzmat życia swoich bliskich rodziców, nauczycieli, cioć pracujących w przedszkolu, wujków którzy pracują w budownictwie i transporcie. Widziałem to również przez pryzmat innych mieszkańców miasta i to zabawne, ale kiedy byłem mały to naprawdę wydawało mi się że wszystkich znam w tym mieście… Być może jest tak do dzisiaj -nie wiem. W każdym razie pomysły które inspirują mnie do pisania scenariuszy leżą dosłownie na ulicy i wystarczy się po nie schylić. A w Łomży jest tych pomysłów dużo.
Zaczynał jako aktor, ale do swego rodzinnego miasta wrócił z kamerą i tu, po kilku ważnych i ciekawych próbach na deskach scenicznych zdecydował rozpocząć karierę reżysera filmowego. Pod okiem Filipa Bajona realizował debiutancką etiudę zatytułowaną „Obcy”. Pokazał losy człowieka, który pewnej nocy pojawia się w małej wsi pod Łomżą. „Mieszkańcy tej wsi dzierżawią grunty po byłym pegeerze. Nikt nie ma pewności co do jego planów i intencji. Sołtys wsi – Krzysztof ma za zadanie oprowadzić Obcego po dzierżawionych przez mieszkańców terenach” – tak w skrócie opisuje jego fabułę Piotr Domalewski. Film jest próbą uchwycenia narastającego w jego bohaterach lęku. W pełnej niewiadomych opowieści o podróży Nieznajomego, Sołtysa, gminnego kierowcy i „miastowego” osiedlonego na wsi, to, co rzeczywiste ustępuje sferze wyobrażeń bohaterów. Ale to nie jedyna opowieść, w innej tez szuka kadrów w znajomych miejscach, rodzinnych stronach swojej mamy i ojca, czyli w Wiźnie i okolicach. Zachwyciły go zabudowania po bukaciarni w Sulinie i urzekły go także tutejsze plenery. Niesamowita atmosfera pejzażu. Tu nawet światło nad Narwią i Biebrzą jest inne.
Słucham, jak Piotr opowiada o Łomży. Jest w nim pasja człowieka, który poznał i wyjechał, żeby czuć się zawołanym przez miasto. Nasz dawny dom zawsze woła, ale często bezskutecznie, bo już jesteśmy gdzie indziej, korzenie w nowym miejscu wpuszczamy powoli i głęboko. Osobowo osierocamy miejsce, coś nas traci, robimy pustkę, wyjeżdżając z miejsca urodzenia. Gubimy rozkłady jazdy empeków, wiozących do szkoły, zacierają się ślady skrótów na trawie wydeptanych nastoletnimi stopami. Czasami głos wołania odbije się w synapsach połączeń teraźniejszości z przeszłością, szczęśliwy, kto usłyszy. Ja -dopiero po latach.
Tu, w Łomży, znów poczułam, jak pulsuje zapisany we mnie czas. Zapomniałam o nim, bo inna rzeka nałożyła warstwę piasku, to Biała przykryła Narew na kilkanaście lat. I choć wracałam – moim domem było tylko Bema 7, epicentrum świata rodziców, ważniejszych niż wszystko inne. Gdy wreszcie zamieszkali w marmurowym domu na wzgórzu przy działkach- Łomża szepnęła głośniej. Usłyszałam ją wyraźnie. Czy Piotr, który ciągle jeszcze wraca do swojego muzykalnego domu i obojga rodziców podświadomie słyszy? A może nigdy nie wyjechał z miasta nad Narwią?
Zatęskniłem, gdy odkryłem film. Niezbędną rzeczą do powstania filmu jest wiedza- szepcze mi w głowie jego głos. Ja w Łomży miałem okazję zaczerpnąć jej bardzo dużo. W czasach mojego dzieciństwa wiedza była wartością nadrzędną. Ten, kto wiedział więcej –budził respekt i podziw. Dziś w czasach kultury internetowej to się niestety zmienia i nie wiem, czy to dobrze czy to źle, ale tak właśnie jest. Już nie wiedza jest kryterium społecznego szacunku, ale klikalność, bezczelność w obyciu, tupet stają się ważniejsze. Jednak kiedy byłem nastolatkiem -internet jeszcze raczkował, co nas ustrzegło przed pokusą łatwych wyborów. Moi nauczyciele przykładali bardzo wielką wagę do tego, żebyśmy zdobyli jak największą i najszerszą wiedzę. I bardzo im za to dziękuję, bo to niezwykła narzędzie.
To nauczyciele z Łomży opowiadali i pokazywali mu świat. Słodki banał, prawda? Łomża dawała szerokie możliwości młodym ludziom, którzy chcieli się rozwijać artystycznie. Szkoła muzyczna w pobliskim parku pełnym wron, koła teatralne w domach kultury, zespoły muzyczne, zakładane z kolegami. Wyjazdy na obozy, wypady do Warszawy. Łomża wypuszczała chętnie przyglądając się temu, jak odmienieni wracamy. Byla mądrym towarzyszem, zbyt mała na puszenie się na niezwykłość, hojna w otwieraniu dróg dalej. Najpierw kusiła wdziękiem okolicy, droga do Rutek, płaska i zielona, z sarnami wybiegającymi pod nogi. Droga na Ostrołękę, z tajemniczymi zakładami Bawełna, droga do Nowogrodu, z czołgiem po lewej, wreszcie -wyjazd do Warszawy, zawsze ekscytujący. I na Białystok, dla Piotra mijanie Piątnicy, Elżbiecina, Starego Bożejewa było jak rozpakowywanie pudełka z cukierkami. Najlepszą, mleczną czekoladkę z orzeszkiem otwierał już w ramionach babci w Kramkowie, jechał do dziadków pełen ekscytacji, mimowolnie i ze zdziwieniem obserwując to, jak żyją z dala od metropolii, którą wtedy wydawała mu się Łomża.
W Kramkowie zepsuł się mój autobus, gdy pierwszy raz, już z bagażem do mojego dalszego życia jechałam na studia. Czasy były przedkomórkowe, stanęliśmy we wrześniowy piątek w środku awarii, cierpliwie czekając, aż ktoś dojedzie do Wizny i zadzwoni z poczty do bazy. To trwało, załatwianie kierowcy, szukanie transportu, ale nikt nie liczył czasu, bo ten był jeszcze monochromatyczny, tylko rzeczywisty, nie wirtualny. Interesował nas wtedy dymiący silnik autobusu, panowie palili, panie plotkowały, przychodzili mieszkańcy Kramkowa, żeby zobaczyć co się dzieje. Może dziadkowie Piotra także?
Wspólnych ścieżek jest zdecydowanie więcej.
W Łomży nauczyłem się ciężkiej pracy i szacunku do niej. Towarzyszyli mi ludzie– to pewnie żadna tajemnica, ale do powstania filmu potrzebni są twórczy i kluczowa jest praca w grupie oraz umiejętność słuchania. Umiejętności pracy w grupie nauczyłem się tutaj w drużynie koszykówki Szkoły Podstawowej nr 10, w sekcjach pływackich, w chórze MDK-DŚT, w kole teatralnym Jarosława Osickiego. To uzbroiło mnie we wspaniałe narzędzia bez których nie dał bym sobie rady w pracy na planie. Ale tutaj nauczyłem się nie tylko pracy z ludźmi ale również szacunku do nich i otwartości na innych. W mieście takim jak nasze w którym każdy mniej lub bardziej każdego zna, musimy umieć słuchać i rozumieć zdanie innych. Czuć ich uczucia, bez tego nie da się stworzyć wspólnoty.
Ludzie z którymi wychowywał się w Łomży do dziś są przyjaciółmi. Zaprasza ich na plan, pamięta o tym, żeby współtworzyli z nim filmy, bo wie, że czują tak jak on. Kiedy za najlepszy film „Cicha noc” został laureatem „Złotych Lwów” na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, cieszyła się z nim również łomżynianka, producentka Ewa Jastrzębska.
Moje obrazy i mój film też wzięły się stąd, że kiedy w scenariuszu piszę hasło „rynek miasta”, to zazwyczaj wyobrażam sobie rynek Łomży. Kiedy w scenariuszu akcja rozgrywa się w podstawówce, to w mojej wyobraźni jest to Szkoła Podstawowa nr 10, do której uczęszczałem, przedszkole – to Przedszkole nr 3, które już dzisiaj nie istnieje. Kiedy osadzam lekcje w liceum – to oczami mojej wyobraźni widzę bohaterów i bohaterki przechadzających się korytarzami mojego liceum im. T. Kościuszki. I tak jest ze wszystkim. Szpital ma w mojej wyobraźni dokładnie kształt jaki nasz szpital. Park – to park przy szkole muzycznej. Szkoła muzyczna – to szkoła muzyczna. Ulice – to nasze ulice. Rzeka – to oczywiście Narew.
Miasto kodów. Miasteczko splątanych nitek, układających się jak wstążeczka na wietrze, jak Narew w okolicy drozdowskiego starorzecza. Miejsce, które nie wiedzieć jak, weszło do krwioobiegu, wdarło między krwinki i płynie w zamkniętym schemacie. Czasami szybciej, gdy Łomża zawoła jakimś kadrem z przeszłości.
Zamykam oczy, żeby zobaczyć więcej.
fotografie: Robert Bałdyga